
Czy trans jest pojęciem emicznym?
[Uczestniczka dyskusji] To, że większość badaczy i badaczek skupia się na dość sztucznej kategorii „transu” (szczególnie we wspomnianych „religiach tańczonych” - to też swoją drogą dość sztuczna definicja), wynika z naszego europocentryzmu i mocno zakorzenionych, „egzotyzujących” wyobrażeń o rytuałach owładnięcia. Na poziomie emicznym sam „trans” nie ma większego znaczenia, w wielu językach nie ma nawet odrębnej nazwy na „trans”. Tym, co ważne z punktu widzenia osób zaangażowanych w rytuał, jest często sam PROCES i BYCIE w nim, jego znaczenie, a nie sztuczne definicje czy „stan transowy”.
[Jakub Bohuszewicz] Bardzo ciekawa jest dla mnie uwaga sformułowana w zdaniu drugim, mianowicie: „Na poziomie emicznym sam «trans» nie ma większego znaczenia, w wielu językach nie ma nawet odrębnej nazwy na «trans»”. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad kwestią rodzimych odpowiedników „transu”, który to termin implikowałby zmieniony stan świadomości/umysłu (dlaczego nie uważam tego za konieczne – o tym dalej). Odtąd będę na tę kwestię wyczulony, za co Pani dziękuję.
Trochę bym też jednak polemizował.
Jeśli wierzyć Richardowi Katzowi, południowoafrykańscy !Kung zbierają się kilka razy w miesiącu, aby tańczyć, dopóki nie pojawi się specjalny stan świadomości zwany !kia. Ów stan to rezultat procesu, w trakcie którego moc n/um – w normalnych warunkach uśpiona – pnie się ku górze z podstawy kręgosłupa, aż w końcu dochodzi do głowy, gdzie wybucha, powodując krwawiene z nosa oraz dramatyczne zmiany w postrzeganiu świata. By przywołać słowa jednego z !Kung: podczas !kia nie jest się w pełni sobą; dopiero też wtedy można naprawdę widzieć.
Emiczny odpowiednik transu pojawia się u Platona: „Bo gdyby to było takie proste, że mania to coś złego, to jeszcze. Tymczasem my największe dobra zawdzięczamy szaleństwu, które, co prawda, bóg nam zsyłać raczy” – powiada Sokrates we „Fajdrosie”. Rozmawiałem także z antropolog prowadzącą badania terenowe w Azji Południowo-Wschodniej. Mówiąc o fenomenach owładnięciowych, Balijczycy używają terminu sanghyang, w którym to stanie znajdują się uczestnicy obrzędu zarejestrowanego przez Gregory’ego Batesona i Margaret Mead w ich filmie z 1952 roku pt. „Trance and Dance in Bali”. Nawiasem mówiąc, czy można w ogóle opisać to, co się w tym filmie dzieje, nie operując pojęciem transu?
Czy można powiedzieć, że dla !Kung, Greków i Balijczyków terminy, odpowiednio: !kia, mania oraz sanghyang to – by przywołać Pani słowa – pojęcia pozbawione większego znaczenia?
Zawsze można powiedzieć, że są to odosobnione przypadki, chciałbym jednak przypomnieć badania Michaela Winkelmana nad wystandaryzowaną próbką 47 współczesnych społeczności tradycyjnych. W świetle owych badań aż 43 spośród badanych grup praktykuje jakąś formę zinstytucjonalizowanych, kolektywnych transów.
Inna sprawa, że nawet gdyby w większości języków nie istniał odpowiednik antropologicznego pojęcia transu, to i tak twierdzę, że termin byłby potrzebny. Tutaj odniosę się do trzeciej części Pani wypowiedzi, w świetle której dla uczestników rytuału często ważne jest tylko znaczenie. Prawda. Z tego jednak nie wynika, że dla nas, antropologów, inne poziomy analizy są nieistotne. Wszak luminarze tej klasy, co Victor Turner operowali także perspektywą etic. I to nie kto inny jak Turner ukazał poważne mankamenty ograniczania się do emiczności. Z różnych względów – powiada Turner – optyce badanych mogą umykać takie aspekty ich kultury, jak przemoc i konflikty prowokowane przez niespójny, wewnętrznie sprzeczny system społeczny (połączenie matrylinearyzmu z patrylokalnością). Czy to znaczy, że również antropolog ma owe aspekty pomijać?
Ostatnia sprawa. Pojęcie transu, rozumianego jako religijnie interpretowany stan świadomości zmienionej, ma fundamentalne znaczenie dla antropologii i tutaj po prostu nie ma o czym dyskutować. Musielibyśmy zanegować cały dorobek współczesnej antropologii psychologicznej – prace badaczy tej rangi, co Tanya Luhrmann, Ann Taves czy Jack David Eller. W opublikowanym dwa lata temu podręczniku do tej dyscypliny ten ostatni, J. D. Eller, poddaje dogłębnej analizie pojęcia transu i Zmienionych Stanów Świadomości. Podobnych prac w ostatnich latach ukazuje się wiele. Czy należy uznać je za pozbawione większego znaczenia?
Musielibyśmy wreszcie zanegować dorobek współczesnej kognitywistyki, która pokazuje, że w odpowiednich warunkach – takich jak stosowanie deprywacji czy nadstymulacji sensorycznej – procesy poznawczo-mentalne po prostu muszą ulec dramatycznym zmianom. Wzięcie tego pod uwagę, oraz uwzględnienie prac antropologów pokroju Gerardo Reichela-Dolmatoffa, Barbary Myerhoff, czy wspomnianych wcześniej Turnera i Batesona pokazuje, że ogromna liczba społeczności robi wiele, aby ich członkowie regularnie owych warunków doświadczali. Dlaczego? To już inna historia.